Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 17 czerwca 2012

Klaus Schulze - Irrlicht (1972)


"Samotność we Wszechświecie" - tak mogłaby nazywać się debiutancka płyta Klausa Schulze. Spróbuję ją zaprezentować odtwarzając emocje, które towarzyszą mi podczas odsłuchiwania tego genialnego albumu.

Ebene.
Wyłaniają się delikatne dźwięki, coraz częściej i mocniej uderzają mnie swą surowością. Jeden z nich zwycięża i trwa nieustannie zwiększając swoje natężenie. Mknie niczym potężna fala uderzeniowa i roztrzaskuje wszystko co napotyka na swojej drodze. Nabiera mocniejszej, acz wolniejszej formy i trwa. Trwa zmieniając siłę swojego natężenia, raz mocniej, a raz nieco słabiej. Zaczyna przelewać się z lewej strony na prawą i tak nieustannie. Jest chropowaty i towarzyszą mu inne dźwięki, które pobrzmiewają w tle, każdy z nich żyje swoim życiem. Są chwile gdy ten naczelny zostaje całkiem sam, ale przez większość czasu coś mu towarzyszy i dysharmonizuje całą strukturę. Z lewej do prawej, a w tle pulsujące i narastające lub gasnące brzmienia. Przebłyski elektronicznych tonów i głos z niekończącym się echem. To krzyk w próżni. Chropowaty dźwięk nieustannie trwa zmieniając nieco swoje natężenie, a wszystko w tle pojawia się i nagle znika nadając głównemu tonowi nieco inną barwę. Czy to jest muzyka czy kolaż możliwości syntezatorów? A może coś więcej - podróż w kosmos? Próbując tego słuchać robiąc dodatkowo coś innego czeka nas rozczarowanie, ale w pełni oddając się tylko temu albumowi można przebyć niezwykłą podróż. Właśnie teraz dźwięk lecący z lewej do prawej strony bombarduje uszy. Przyspiesza swój lot, pojawia się z oddali lewej strony i znika daleko po prawej. W końcu zatrzymuje się pośrodku i nabiera siły, jest coraz głośniejszy, aż w końcu znowu leci z lewej do prawej, by ponownie zatrzymać się i stawać się coraz mocniejszym. To jest nieprzyjemne dla uszu, a jednocześnie tak wspaniałe. Pojawia się w tle kolejny dźwięk, którego brzmienie zdaje się nie mieć końca, aż do momentu gdy ten sam ton zaczyna się na nowo. Kolejne drgania kumulują się tworząc hałas nie do zniesienia, który jednocześnie hipnotyzuje i nie pozwala się oderwać od słuchania. Pojawia się brzmienie, w tle dziesiątki innych, brzmienie ustaje, gdy nadkłada się na nie kolejne, które jest identyczne. Dźwięki pną się czasem bardziej w górę, by po chwili iść na dół. Tytuł piosenki ebene znaczy równina. Równina dźwięków, choć nie zupełna płaszczyzna. Pewne drobne zmiany wysokości są odczuwalne. Odczuwalny jest też wiatr i pewne obiekty zakłócające wizualną ciszę. Równina wydaje się być nieskończona. Wydaje się być pusta, choć coś na niej jest. Na pewno słuchacz - czy raczej wędrowiec - jest na niej samotny. Wędrówka przed siebie może nie mieć sensu, a więc może lepiej się poddać? Wzrok bombardują widoki, które nic nie przedstawiają. Uszy bombardują dźwięki, które nic nie przedstawiają. Natężają się, są szybsze i intensywniejsze, jest ich więcej i zdają się nigdy nie skończyć. Tempo jest zawrotne, trudno to wytrzymać, tak samo jak trudno wytrzymać wieczność na pustej planecie. Szaleństwo zaczyna ogarniać wędrowca, choć nic go nie otacza, nic nie powinno wywoływać strachu, to jego serce bije coraz szybciej. Zaczyna się panicznie bać, ale sam nie wie czego. Co może stać się wędrowcowi na pustkowiu? Zdaje się, że nic. Nie czeka go żadne niebezpieczeństwo, a mimo wszystko jest pełen lęku - strachu i napięcie nie pozwala mu się skupić. Dźwięki szaleją, trudno wskrzesić wspomnienia o delikatnie natężających się tonach z początku przygody. Teraz są szalone i nieustępliwe. Tak samo bezduszne i tak samo trudne do zniesienia. Czy ta udręka kiedykolwiek dobiegnie końca? Wreszcie koniec. Koniec by nastąpiła:

Gewitter.
Burza. Najpierw spokojnie, ale pulsujące dźwięki momentami osiągają siłę, która sprawia ból. Atakuje z każdej strony, nie ma żadnej ucieczki. Trzeba ją znieść, choć wydaje się to niemożliwe. Nadziei dodaje fakt, że żadna burza nie trwa zbyt długo. Delikatny dźwięk z tła nieco koi, ale te z pierwszego planu budzą wielki niepokój. Uderzają i znikają. Pojawiają się zupełnie znienacka, by uderzyć jak piorun. Najpierw uderzenie, jego widok, a dopiero dźwięk. Realne zajście, a potem dopiero po ułamku sekundy jaki potrzebuje światło aby do nas dotrzeć, dostrzegamy piorun, by w końcu usłyszeć dźwięk. Potężne huknięcie. Prócz mocnych uderzeń gnębi nas cisza, która poprzedza każde uderzenie. Narasta w głowie wędrowca z każdą sekundą oczekiwania na kolejne uderzenie - czy piorun nie trafi w niego? Już nie ma piorunów, tylko rzęsisty deszcz.

Exil Sils Maria.
Burza minęła. Teraz następują kojące chwile spokojnych dźwięków. Przejaśnia się na równinie, może to chwila, gdy wędrowiec dotrze do celu? Pora chyba odpocząć i porozmyślać nad przebytą drogą. Nieznana kraina choć w ułamku została ujarzmiona. Jednak nadal nie można czuć się bezpiecznie, bo ciągle wędrowca atakują niespokojne i niepokojące widoki, choć po nich następuje chwila oddechu. Nadal nie jest łatwo, ale jest dużo łatwiej niż było na początku, szczególnie przed burzą. Dźwięki wirują i nabierają rozpędu, gdy osiągają dużą moc, to zaczynają nieco opadać. Tym delikatnym, wyciszającym brzmieniem, które mimo wszystko nie daje wypocząć album się kończy. Nastąpiła noc.

Potem może, choć nie musi, nastąpić 4 kompozycja - wejście do podziemi (Dungeon) z reedycji. Kolejne 24 minuty podróży po opuszczonej planecie. Dla jednych to może być za dużo i 50 minutowa podróż wystarcza, innym nawet wejście w podziemia będzie za mało. Warto się zapuścić, bo kolejne dokonania Schulze nie są wędrówkami krótkimi, więc wędrowiec musi być przygotowany na długie i wyczerpujące podróże.

Trudne, ale może okazać się bardzo wdzięczne. Muzyka kreująca niebywałą atmosferą w głowie słuchacza o ile odpowiednio się jej odda. Życzę wam powodzenia wędrowcy muzyki.

Moja ocena 5/5
Gatunek Electronic (progressive electronic, berlin school)
Długość 1:14:31 (z bonusem)

1 Satz: Ebene  23:23
2 Satz: Gewitter (energy rise—energy collaps)  5:39
3 Satz: Exil Sils Maria  21:25
Bonus:
4 Dungeon (reissue bonus track) 24:00

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz