Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 30 sierpnia 2012

Gdzie był jazz i rock w latach 60

Naszła mnie pewne refleksja. Słuchałem sporo jazzu z lat 50 i 60. Szczególnie lata sześćdziesiąte są bliskie memu sercu - dojrzały jazz: wybuch free jazzu i post-bopu, a to moje ulubione gatunki muzyczne. Ostatnio sporo do czynienia mam z muzyką rockową i popową lat 60 i jedna myśl nie daje mi spokoju. Podczas gdy w jazzie posłuchać możemy takie arcydzieła jak A Love Supreme, The Black Saint and the Sinner Lady, Out to Lunch, Karma, Astigmatic, The Blues and the Abstract Truth, Speak No Evil, The Inflated Tear, Spiritual Unity, Soul Station (żeby tylko wymienić po jednym albumie na wykonawcę, a i tak listę okrutnie spłycić). Są to albumy ponadczasowe, porywające nadal, które poza tym, że dobrze się je słucha prezentują niebywale wysoki poziom artystyczny i dojrzałość twórców. Po stronie rocka - jasne, późni bitelsi, jasne - The Velevet Underground, Led Zeppelin, Love, The Band, The Who, ogólnie psychodeliczny rock. Sęk w tym, że po I: to schyłek lat 60 i po II: albumy tych artystów, to nadal inna liga niż wyżej wymienione. Są wspaniałe, ale nie tak dojrzałe, są albo zbyt pretensjonalne z perspektywy czasu (tak uważam np. o debiucie King Crimson) albo po prostu zbyt prymitywne (Abbey Road) żeby móc równać się z A Love Supreme. Nie zrozumcie mnie źle, nie uważam, że jazz jest lepszy, a rock jest głupi i prymitywny. Chodzi mi o to, że podczas gdy jazz w latach 60 osiągał swoje apogeum, to rock tak naprawdę się rozkręcał. Osiągnął on swój szczyt w latach 70 i 80, zaś jazz wtedy gasnął. Tracił na popularności, bo albo w swojej rozrywkowej formie nie porywał jak punk (poza tym jak mógł porwać bez słów?) albo był zbyt zintelektualizowany (free jazz). Jazzmeni odnaleźli się w miękkim graniu, w stylu funk (Hancock) czy fusion (Davies). Czystszy jazz odszedł w niepamięć. Tak samo jest teraz. Badanie procesów, które sprawiły, że rock od lat 60 nieprzerwanie do teraz jest na czasie (zmienne style, gatunki, ale linię prostą łatwo wyznaczyć), a jazz zupełnie nie, zajmie mi jeszcze wiele lat. Co sprawia, że Beatles da się usłyszeć w radiu, a Milesa już nie, dlaczego Rolling Stones ciągle jest puszczane, a Coltrane zupełnie nie? Odpowiedź mogłaby być prosta, ale tak naprawdę nie jest. Gdy ktoś napisze, że dlatego, bo to łatwiejsza muzyka, przyjemniejsza, to jednocześnie zgadza się ze mną, że jazz jest ambitniejszy. A ambitniejszą muzykę powinno się promować. No tak, ale ambitniejsza nie znaczy lepsza, bo blues wcale skomplikowany nie jest, a trudno porządnego bluesa nie doceniać.

Chaos, który towarzyszy temu strumieniu myśli jest nieusuwalny. Wszystko co sądzę o muzyce nadal jest zbyt chaotyczne. W każdym bądź razie uważam, że jazz umarł niesłusznie, został zabity przez wulgarność rocka.

The Rolling Stones - The Rolling Stones (1964)

Debiut legendarnej grupy The Rolling Stones to płyta jak na datę wydania bardzo żywiołowa, wręcz agresywna. Dwanaście kompozycji to szybkie, pędzące kompozycje trochę rock and rollowe, trochę bluesowe i rhythm & bluesowe. 32 minuty naprawdę przyjemnej muzyki, chociaż nieszczególnie zapadającej w pamięci na dłuższą metę. I choć kilka utworów to prawdziwe hity, to nie są na tyle wspaniałe wg mnie, aby oddawać im szczególny hołd. Album najpierw wydany w Wielkiej Brytanii, a niedługo potem w USA z minimalnie zmienionym układem kompozycji na I stronie. Na początku kariery The Rolling Stones promowani byli jaki agresywna alternatywa do The Beatles. Jagger szokował na koncertach, a i muzyka była wulgarniejsza. Z perspektywy czasu trudno rozstrzygać kogo muzyka lepiej się zachowała - oba zespoły są interesujące. Debiut The Rolling Stones jak najbardziej godny uwagi - porządna muzyka.

Moja ocena 3.5/5
Gatunek Rock (rock&roll, blues rock, rhythm&blues)
Długość 32:59

1 Route 66 2:20
2 I Just Want to Make Love to You 2:17
3 Honest I Do 2:09
4 Mona [I Need You] 3:33
5 Now I've Got a Witness 2:29
6 Little by Little 2:39
7 I'm a King Bee 2:35
8 Carol 2:33
9 Tell Me 4:05
10 Can I Get a Witness 2:55
11 You Can Make It If You Try 2:01
12 Walking the Dog 3:10

wtorek, 28 sierpnia 2012

Koerner, Ray and Glover - Blues, Rags and Hollers (1963)

Trzech robotników postanowiło nagrać jak najprawdziwszy album. Od serca - skowyt duszy. Najprawdziwszy, akustyczny blues, który brzmi naprawdę szczerze. Chociaż panowie są biali, to brzmią jak czarnoskórzy bluesmeni z delty. 20 kompozycji pozwalają słuchaczowi poczuć ten niesamowity klimat wczesnego bluesa. Nie należy się więc spodziewać bogatego instrumentarium czy złożonych kompozycji, ale prostych, chwytających za serce numerów emanujących tym, czego wielu w muzyce poszukuje - szczerości. Ktoś napisał: "to prawdziwa muzyka" i ja się z tym zgadzam. Nie będę pisał więcej - jeżeli ktoś chce poznać najprawdziwszy blues niech sięgnie po ten album. Szczycić się byciem fanem bluesa, a znać jedynie elektryczne dokonania gwiazd, którym udało się przebić do mass-mediów, puszczanych w rmf.fm, to wstyd. Trzeba sięgać do korzeni, zjadać owoce z drzewa jest wygodnie, ale jakże wspanialej one smakują, gdy widziało się początki tego wspaniałego drzewa? I choć Koerner, Ray i Glover początkami bluesa nie są, to nawiązują do niego, czerpią garściami, stanowią jego świadectwo.

Moja ocena 4/5
Gatunek Blues (acoustic blues, folk)
Długość 51:45

1 "Linin' Track" (Traditional) – 2:16
2 "Ramblin' Blues" (John Koerner) – 2:42
3 "It's All Right" (Dave Ray) – 3:50
4 "Hangman" (Lead Belly) – 2:28
5 "Ted Mack Rag" (Koerner) – 1:28
6 "Down to Louisiana" (Lightnin' Hopkins, McKinley Morganfield) – 2:52
7 "Creepy John" (Koerner) – 2:38
8 "Bugger Burns" (Traditional) – 1:37
9 "Sun's Wail" (Glover) – 1:51
10 "Dust My Broom" (Elmore James) – 4:04
11 One Kind Favor" (Blind Lemon Jefferson) – 3:56
12 "Go Down Ol' Hannah" (Traditional) – 2:55
13 "Good Time Charlie" (Koerner) – 1:39
14 "Banjo Thing" (Koerner) – 1:23
15 "Stop That Thing" (Sleepy John Estes) – 2:00
16 "Too Bad" (Koerner) – 1:50
17 "Snaker's Here" (Ray) – 3:41
18 "Low Down Rounder" (Peg Leg Howell) – 2:09
19 "Jimmy Bell" (Cat Iron) – 2:43
20 "Mumblin' Word" (Leadbelly) – 2:43

niedziela, 26 sierpnia 2012

Billy Fury - The Sound of Fury (1960)

Rockabilly, czyli najwcześniejsza odmiana Rock and rolla, a więc gdyby zbytnio się nie rozdrabniać po prostu rock'n'roll. Nagrany ponoć w cztery godziny album The Sound of Fury Billy'ego Fury to dobry przykład tej muzyki. Błyskawiczne piosenki, prymitywna forma, proste teksty, lekkostrawne i dynamiczne granie - utwór mający trzy minuty, to byłaby niekończąca się opowieść. Zadowolić się musimy półtora i dwuminutowcami. Zanim poczujemy rytm, trzeba zmieniać styl tańca, bo oto kolejny utwór. Niewprawiony słuchacz nie odróżni Furii od Elvisa, ale różnice tak naprawdę są spore. Dźwięki furii to na pewno ciekawy album - znak tamtych czasów i co ciekawe na dłuższą metę też wytrzymuje starcie ze słuchaczem. Billy Fury to jeden z przedstawicieli brytyjskiej inwazji - nowej fali rocka późnych lat 50 i początków 60. To naprawdę daje się słuchać! Nie mylić z The Sound and the Fury.

Moja ocena 3/5
Gatunek Rock (rockabilly)
Długość 48:11

1 That's Love (Fury)
2 My Advice (Wilberforce)
3 Phone Call (Wilberforce)
4 You Don't Know (Wilberforce)
5 Turn My Back On You (Wilberforce)
6 Don't Say It's Over (Fury)
7 Since You've Been Gone (Wilberforce)
8 It's You I Need (Fury)
9 Alright, Goodbye (Wilberforce)
10 Don't Leave Me This Way (Fury)

Nirvana - The Story of Simon Simopath (1967)

Nirvana z Kurtem Cobainem z opisywaną tutaj nie ma nic wspólnego - zbieżność nazw przypadkowa. Podczas gdy ta nowsza kapela grała grunge, ta starsza prezentuje pop/rock w stylu The Beatles - oczywiście z Wielkiej Brytanii. Rok 1967, więc mogłoby się zdawać, że zespół z taką nazwą będzie grał psychodeliczny rock i tak jest w istocie. To znaczy jest to raczej psychodeliczny pop, a nie rock. Okładka płyty jest mocno nasycona boskim objawieniem. Sam album to bardzo lekkie i przyjemne granie z delikatnym wokalem. Im dłużej się tego słucha, tym bardziej się wkręca, a te marne 25 minut zdaje się trwać minut 5. Na początku byłem rozczarowany, zdziwiony jakim cudem ten album znalazł się na liście Mojo Collection (wielka lista najważniejszych albumów wszech czasów - po stokroć lepsza niż lista Rolling Stones Magazine), ale z czasem zrozumiałem. Gdy The Beatles już wam wyjdą bokiem, to bierzcie Nirvanę!

Moja ocena 3.5/5
Gatunek Pop, Rock (baroque pop, psychedelic rock) 
Długość 25:28

 1 "Wings of Love" – 3:20
2 "Lonely Boy" – 2:31
3 "We Can Help You" – 1:57
4 "Satellite Jockey" – 2:35
5 "In the Courtyard of the Stars" – 2:36
6 "You Are Just the One" – 2:07
7 "Pentecost Hotel" – 3:06
8 "I Never Found a Love Like This" – 2:50
9 "Take This Hand" – 2:17
10 "1999" – 2:09